O tym, że jest materiałem na pisarkę powiedziała Gabrieli Kańtor jej nauczycielka języka polskiego. Wydawało się jednak, że żadną pisarką nie będzie, ponieważ poszła w kierunku terapii psychologicznej, do której doszło wychowanie trójki dzieci. Kiedy jednak dzieci dorosły i poszły swoimi drogami, poczuła, co znaczy "puste gniazdo". Żeby jakoś zająć myśli, zaczęła spisywać historię rodziny. Dla dzieci. Żeby w przyszłości, kiedy ten temat zacznie je ciekawić, miały możliwość go zgłębić. Bo do tej pory to nie chciały słuchać rodzinnych historii.
Kiedy przyjechała córka, powiedziałam jej, że spisuję losy rodziny, by ona i jej bracia wiedzieli, kim byli przodkowie i nieśmiało poprosiłam, by zechciała zobaczyć, co napisałam. Kiedy przeczytała, powiedziała, że to bardzo ciekawa historia i powinnam to wydać, bo to nie tylko dzieje rodziny, ale przede wszystkim odbicie w niej historii Śląska na przestrzeni 130 lat. Zaczęłam więc myśleć o książce i już nie tylko skupiałam się na faktach, ale także na opowiadaniu historii, łącznie z wypełnianiem luk swoimi wyobrażeniami. A pisząc to i wchodząc w temat, zaczęłam coraz bardziej czuć śląską tożsamość, wielokulturowość Śląska, wielość systemów monetarnych na tym terenie i wielość języków. Kiedy moja babcia mówiła np. "Gabcia, dej pozor", to myślałam, że to gwara, a to przecież po morawsku
- mówiła Gabriela Kańtor.
Podczas pisania zaczęły się otwierać w pamięci szufladki z zamkniętymi w nich historiami zasłyszanymi w dzieciństwie... pod stołem.
- Podczas rodzinnych spotkań, z braku miejsca, dzieci zaganiano pod stół przykryty obrusem z robionych na szydełku płatków śniegu. Fantastycznie się tam bawiliśmy. Kiedy jednak dotarło do mnie, jak ciekawe rozmowy toczą się przy tym stole, przestały mnie interesować zabawy, a zaczęłam słuchać. A były to opowieści rodzinne, m.in. o pradziadku, który walczył w powstaniu styczniowym - wspominała Gabriela Kańtor.
Pierwsza książka zatytułowana została właśnie "Koronki z płatków śniegu" - trochę w odniesieniu do babcinego obrusu, ale przede wszystkim do kruchości tożsamości śląskiej, która może stopnieć jak prawdziwy płatek śniegu na ręce.
Od tego momentu zaczęło się pisanie: o księżnej Daisy, o Śląskim Kopciuszku, o Mariannie Orańskiej...
Za wielki sukces liczy sobie dotarcie do nazwiska modelki, która Kalidemu pozowała do rzeźby "Bachantka na panterze".
Gabriela Kańtor: Ławeczka księżnej Daisy
O Daisy usłyszała, kiedy jako mała dziewczynka pływała z ojcem kajakiem po Jeziorze Paprocańskim. Bo zaintrygowały ją wieżyczki zameczku w Promnicach. Ojciec nie pamiętał, jak miała na imię, wiedział jedynie, że była księżną, a jej imię było nazwą jakiegoś kwiatka. Temat wrócił do niej, kiedy po latach zobaczyła w Pszczynie ławeczkę z Daisy.
- Usiadłam obok niej, pogładziłam po ręce i obiecałam, że o niej napiszę - wspominała.
Nie mogła jednak napisać historii życia księżnej Daisy, bo tę opisała ona sama w swoich pamiętnikach. Udało się jednak zebrać materiał wśród ludzi, którzy pamiętali księżną Daisy.
Promocja książki "Ławeczka Daisy" była jednym z punktów "Daisy Days", w których brał udział wnuk księżnej, Bolko von Hochberg, szósty książę von Pless. Jeden egzemplarz dostał od autorki na pamiątkę.
Gabriela Kańtor: Trzecia miłość Marianny Orańskiej
Ciekawa jest też geneza powieści o Mariannie Orańskiej.
- Po spotkaniu autorskim na temat "Śląskiego Kopciuszka" w Bytomiu, podeszła do mnie kobieta w nieokreslonym wieku i powiedziała, że powinnam napisać o Mariance Orańskiej. Nie wiedziałam, kto to. Nazwisko kojarzyło mi się jedynie z pierwszym królem holenderskim. Okazało się, że to jego jedyna córka. Książka powstała, natomiast nic nie wiem, na temat tej kobiety, która mi ten temat podsunęła. Nie zapytałam o nazwisko i nawet nie mogę jej podziękować - mówiła Gabriela Kańtor.
Kto musi dopłacić do podatków?
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?