Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wyrok 25 lat więzienia dla mordercy Joanny Surowieckiej

Teresa Semik
25 lat więzienia - taki wyrok usłyszał w czwartek Marek Z. za morderstwo i usiłowanie gwałtu studentki Joanny Surowieckiej z Czechowic-Dziedzic. Trafił za kratki tylko dzięki rodzicom zamordowanej Asi, którzy nie przestawali jej szukać. O przedterminowe zwolnienie będzie się mógł ubiegać dopiero po 15 latach. Czytaj szczegóły.

Studentka z Czechowic-Dziedzic zaginęła 7 czerwca 2006 roku rano w drodze na katowicką uczelnię. Wybierała się na swój pierwszy egzamin. Wyszła z domu w Czechowicach-Dziedzicach w kierunku dworca kolejowego w Goczałkowicach Zdroju. Trasę tę pokonywała już wielokrotnie. Tym razem nie dotarła do stacji, nie wsiadła do pociągu.

Sąd mógł skazać zabójcę Asi Surowieckiej przede wszystkim dlatego, że rodzina nie pozwoliła śledczym o niej zapomnieć.

Nie pozwoliła odłożyć tej sprawy na półkę śledztw umorzonych z powodu niewykrycia sprawcy.

Tak naprawdę policja poniosła w tej sprawie porażkę i to dwukrotnie. Po raz pierwszy, gdy po zaginięciu Asi szła jej śladami z domu w Czechowicach-Dziedzicach do stacji kolejowej w Goczałkowicach. Szła, ale gdzieś na granicy obu miejscowości skończyły się kompetencje funkcjonariuszy, zabrakło im wyobraźni albo wiedzy. A ona była tak blisko.

Ciało Asi od wczesnych godzin rannych do późnego wieczora leżało w krzakach 80 m od trasy, którą pokonywała w drodze na pociąg. Wystarczyło trochę więcej staranności, sprytu, by je odnaleźć, albo przynajmniej natrafić na ślady tej zbrodni. Ale policjanci nic nie znaleźli. Dlatego Marek Z. nocą przewiózł ciało do pobliskiego zagajnika i zakopał na łące. Policjanci nie uratowaliby życia Asi, ale jej rodzicom i siostrze oszczędziliby ponad 4 lata bolesnych poszukiwań, czekania na cud, który w tej sytuacji nie mógł się zdarzyć.

- Ludzie mówią, że czas leczy rany, ale to nieprawda. Rany wciąż bolą. Boli sama myśl, w jaki okrutny sposób zginęła - mówi mama zabitej dziewczyny, Irena Surowiecka.

Gdy po zaginięciu szukała córki, była w barze, w którym pracował Marek Z. Pytała go, czy nie widział Asi. Zaprzeczył.

- Powiedział, że zauważył tylko dwóch mężczyzn z teczką, co w ogóle nie polegało na prawdzie. Zmyślił to, by zmylić trop, ale wtedy, w tej jego informacji nie był nic, co wywołałoby mój niepokój, cień podejrzeń - przypomina Irena Surowiecka.
Marek Z. pomagał kolegom wieszać plakaty o zaginionej dziewczynie, i pytał, kim dla nich jest Asia.

Z czasem tylko rodzice wciąż poruszali niebo i ziemię, by znaleźć córkę, albo jakiś strzęp wiadomości o jej losie. Tata w telewizyjnym programie "Ktokolwiek widział"' zastanawiał się, czego jeszcze nie zrobił, żeby odnaleźć swoje dziecko. Mijały kolejne lata, ale wciąż nie było odpowiedzi na pytanie, co się stało. Pojawiały się odważne spekulacje, że Asia uciekła w świat, co jej rodzinie nie mieściło się w głowie, że została porwana i wywieziona za granicę. Jeśli tak, to może zadzwoni, a przynajmniej użyje swojego telefonu komórkowego. Bezradność była najgorsza.

Gdy śledczy już zamierzali sprawę umorzyć, tata Asi napisał do komendanta policji, że kategorycznie domaga się monitorowania telefonu córki.

- Przez rok, może półtora telefon był monitorowany, ale potem tego zaprzestano, choć cały czas naciskaliśmy policję, by nie przestawał sprawdzać jego aktywności - przypomina tata Asi, Kazimierz Surowiecki. - W końcu we wrześniu 2010 roku napisałem pismo do komendanta policji z kategorycznym żądaniem. Właściwie postawiłem warunek: albo zaczną monitorować, albo piszę pisma wyżej i wyżej. Nie odpuszczę.

Wtedy ujawniła się druga porażka policji. Gdy przymuszona włączyła monitoring, okazało się, że telefon Asi jest aktywny już od czterech miesięcy. Był w posiadaniu żony zabójcy. Marek Z. poczuł się na tyle bezpiecznie, że zabrany Asi aparat podarował żonie tłumacząc, że przywiózł go z zagranicy.

Ostatnią osobą, z którą Asia kontaktowała się telefonicznie w dniu swojej śmierci, był kolega. Miała się z nim spotkać w pociągu w drodze na egzamin. O godzinie 8.41 wysłała mu esemesa, ale do stacji kolejowej już nie dotarła.

Tata dzwonił do niej w południe, telefon był jeszcze aktywny, choć nikt nie odebrał połączenia. Potem zamilkł całkowicie. Marek Z. wyrzucił kartę SIM i żył jak gdyby nigdy nic, po sąsiedzku.

- Gdybym się nie domagał tego monitoringu, do dziś czekalibyśmy na córkę, albo jakąkolwiek od niej wiadomość - mówi Kazimierz Surowiecki.

Marek Z. w tym czasie pracował w okolicach Legnicy przy wyrębie lasu. Przyznał się do zabójstwa. 17 listopada 2010 policja odnalazła ciało zakopane w zagajniku za peronem PKP w Goczałkowicach Zdroju. Podczas wizji lokalnej wskazał miejsc e, gdzie zadawał Asi ciosy kamieniem, jak potem transportował zwłoki i gdzie je zakopał. Najpierw tłumaczył śledczym, że tylko chciał z nią porozmawiać, że to właściwie ona go zaczepiła. Piękna, młoda, energiczna. Doszło do szarpaniny, dziewczyna zsunęła się ze skarpy i nieszczęśliwie uderzyła w głowę. Jednak obrażenia ciała nie wskazywały na tak przypadkową śmierć, więc Marek Z. przedstawił drugą wersje zdarzeń - Asia budziła jego zainteresowania seksualne, które ona nie odwzajemniała. Uderzył ją kamieniem w głowę tylko raz, ale nie zgwałcił.

- Tylko raz uderzył? Przecież miała zmasakrowaną całą głowę, do tego obnażone ciało - przypomina mama Asi.

Po 4,5 roku od jej śmierci biegli sądowi nie byli w stanie stwierdzić, czy doszło do gwałtu. Motywów zbrodni i zamiarów Marka Z. można się tylko domyślać. Znad ciała Asi wyrwał go telefon szefowej baru, w którym pracował. Musiał wracać. Gdyby telefon zadzwonił kilka minut wcześniej, może uratowałby życie dziewczyny. Może.

Pod osłoną nocy spakował ją do foliowych worków łamiąc kości, głowę przytwierdził do tułowia drutem, bo się już nie mieściła i na taczkach przewiózł na drugą stronę torów. Miejsce pochówku przykrył starannie trawą i liśćmi.

- Mówi, że nie chciał zgwałcić, to po co ją zaciągnął w krzaki? Żeby porozmawiać o pogodzie? - pyta poirytowany Kazimierz Surowiecki. - Gdy ktoś popełnia coś złego, a tego nie planuje, stara się pomóc ofierze, żałuje. Zabójca mojej córki zadawał kolejne śmiertelne ciosy, a potem robił wszystko, by zatrzeć ślady zbrodni.

Rodzina domagała się dla Marka Z. kary dożywotniego pozbawienia wolności.
- To cyniczny morderca, którego należy izolować, by znów nie zabił komuś córki - dodał Kazimierz Surowiecki

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pszczyna.naszemiasto.pl Nasze Miasto