Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Przez bobrze tamy uzdrowisko w goczałkowichach ma problemy z wydobyciem borowiny

Karol Świerkot
Czy goczałkowickim kuracjuszom może pewnego dnia zabraknąć leczniczej borowiny? Może! I choć brzmi to nieprawdopodobnie, odpowiedzialnymi za ten deficyt będą wtedy... bobry

Bobrzy problem pojawił się w Goczał-kowicach. Te sympatyczne gryzonie regularnie budują swoje tamy na dopływach jeziora Rontok. To powoduje zagrożenie powodziowe dla pobliskich domostw, a także utrudnia wydobywanie borowiny dla uzdrowiska. - Podnosi się poziom wody i zalewa okoliczne domy i pola - mówi Krystyna Gimel, z wydziału ochrony środowiska w Urzędzie Gminy w Goczałkowicach-Zdroju.

Bobry w Goczałkowicach nie są wcale nowością. - Problem z tamami trwa niemal bez przerwy od 2005 roku - wspomina Krystyna Gimel - Jednak naprawdę dokuczliwe zrobiły się dopiero rok temu.

- Jest ich coraz więcej, nie mają możliwości, aby stąd odpłynąć, a cały czas się rozmnażają - dodaje Maria Ożarowska, sekretarz Goczałkowic - Zdroju.
Bobrom sprzyja tutaj także teren, bo zarośnięte moczary przy rozlewiskach Rontoku to dla nich idealne miejsce. - Jest tutaj cisza i spokój, mają też pod dostatkiem budulca do budowania tam - wymienia Krystyna Gimel. - Drewna i błota im nie brakuje - dodaje.

Za wiele z bobrami jednak zrobić się nie da, są to zwierzęta objęte ścisłą ochroną, więc na każdą interwencję w ich środowisko jest potrzebna zgoda regionalnej dyrekcji ochrony środowiska. Ta ostatnio wydała pozwolenie na zburzenie tam przy Rontoku. - To środek doraźny, bo bobry tamy odbudowują błyskawicznie, ale tylko tak możemy utrudniać im życie. Ile dokładnie ich jest w Goczałkowicach, nie wiadomo . - Ale musi ich być sporo patrząc na liczbę tam. Tylko na jednym dopływie rozebraliśmy ostatnio cztery - tłumaczy Gimel.

Krzywdy gryzoniom nikt tutaj nie myśli robić. Pomimo szkód wszyscy deklarują, że odnoszą się do nich z sympatią. - Nie mieliśmy przypadków, aby mieszkańcy walczyli z nimi na własną rękę. To jednak i tak byłoby niezwykle trudne, bo zobaczenie bobra graniczy z cudem, nie mówiąc już o jego złapaniu

- To są strasznie płochliwe zwierzęta, wystarczy trzask gałęzi i już uciekają - wyjaśnia Krystyna Gimel. - Ale sporo mieszkańców do nas dzwoni z prośbą o interwencję.
Interwencję niełatwą, bo zniszczenie jednej tamy trwa nawet trzy godziny. Wszystko trzeba zrobić ręcznie z pomocą ogromnych haków. - Żadnym sprzętem wjechać tutaj nie można - mówi Gimel.

Problem stanowią też procedury, bo nie wszystkie dopływy Rontoku są administrowane przez gminę. A to właśnie gmina do RDOŚ-iu występować może o zgodę niszczenia tam tylko na swoich potokach. Administratorami innych dopływów są m.in. Kompania Węglowa, pszczyńskie starostwo czy kopalnia Silesia. Aby wziąć się do roboty, zaangażować muszą się wszyscy. Tak, jak bobry w budowę.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rolnicy zapowiadają kolejne protesty, w nowej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pszczyna.naszemiasto.pl Nasze Miasto